Pages

poniedziałek, 28 października 2013

Stoi na stacji lokomotywa



Czy zdarzyło Ci się kimś rozczarować? Spotykasz osobę, która wydaje się bardzo miła. A później okazuje się, że tak naprawdę chciała Cię tylko do czegoś przekonać lub coś od Ciebie dostać? Pewnie tak, i to niejeden raz, prawda?

Ale czasami zdarza się również, że ludzie potrafią nas zaskoczyć w pozytywny sposób. Niby od dziecka słyszymy, że pozory mylą i żeby nie oceniać prezentu po opakowaniu. Ale i tak zazwyczaj to robimy. Bo tak jest łatwiej i szybciej. W sumie czemu nie? No właśnie, czemu?

W tym roku na krótkie wakacje pojechaliśmy nad Bałtyk, do sympatycznej niedużej miejscowości o wdzięcznej nazwie Jantar . Trzeciego dnia naszego pobytu padał deszcze.  Zdecydowaliśmy się więc skorzystać z jednej z lokalnych atrakcji – przejażdżki kolejką wąskotorową. Naprawdę nie wiem, na czym polega magia pociągów, wąskotorówek, ciuchci, miarowego stukotu kół i dźwięku gwizdka lokomotywy, którego nie sposób pomylić z niczym innym. Nie mam pojęcia jak, ale ta magia działa. Zwłaszcza na dzieci – i te, które mają 5 lat, i te, które są ukryte w czterdziestoletnich ciałach.

Wsiadamy do miniaturowego pociągu, który gwiżdżąc podjechał na malutki peron wśród drzew. Dwa wagoniki, w tym jeden otwarty, widokowy. Wśród około trzydziestu pasażerów większość to rodzice z dziećmi, w otwartym wagonie ciężko się przecisnąć wśród wózków. Dzieciaki w większości podekscytowane, rodzice z początku zdecydowanie mniej. Ruszamy. Koła w ruch, para buch! No prawie – ciuchcia ma silnik spalinowy… Ale dym i turkot jak najbardziej. Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale… Nagle gwizd, nagle świst! Maszynista gwiżdże kilka razy dla animuszu, a wszystkim na twarzach pojawiają się coraz większe uśmiechy. Po jednej stronie wzdłuż torów ciągnie się las, wyciągając ręce muskamy liście drzew. Kiedy mijamy teren zabudowany, możemy zaglądać ludziom w okna domów stojących tuż przy torach. Po drodze stoi sporo dzieci, które wyszły o stałej godzinie do swoich ogródków pomachać pociągowi. Energicznie im odpowiadamy, chichocząc przy kolejnych gwizdach maszynisty.


Po drugiej stronie wzdłuż torów biegnie asfaltowa droga. Większość samochodów po prostu nas mija (jedziemy z prędkością około 30 km/godz). Ale niektóre, zwłaszcza te z lokalnymi rejestracjami, wyraźnie zwalniają i trąbiąc odpowiadają na pogwizdywanie lokomotywy. Wzbudzając zachwyt i jeszcze energiczniejsze machanie wśród pasażerów. W sznurze mijających nas samochodów moją uwagę przykuwa jeden. Biały pick-up, służbowy samochód z logo jakiejś firmy remontowej. W szoferce ogromny, trzydziestoparoletni facet o zaciętej twarzy, sądząc po posturze, pół życia spędzający na siłowni. Biała koszulka bez rękawów i wielki wytatuowany w bliżej nieokreślone tribalowe wzory biceps wystawiony z łokciem za okno. W kąciku ust zwisający smętnie papieros i ponury wyraz twarzy osoby, która najwyraźniej się gdzieś spieszy, ale chyba wcale nie zależy, aby właśnie tam dotrzeć.


„Oho” myślę, „ten to na pewno jest wkurzony na zwalniające przed nim samochody” i zaczynam przesuwać wzrok na kolejne pojazdy. Ale nagle twarz ponurego właściciela ogromnego bicepsa się zmienia. W jednej chwili, jakby słońce wyszło spoza chmury, pojawia się na niej ogromny banan od ucha do ucha. Prawa ręka wyjmuje z ust papierosa i zaczyna trąbić klaksonem „Tu, tu! Tu, tu, tu!” a lewa wychyla się przez odkręcone okno i macha do nas dłonią wielkości bochenka chleba. Trwa to chwilę, dzieciaki uradowane odmachują niestrudzenie. W ostatniej chwili zdążam się pozbierać i również pomachać. 
I już biały pick-up nas wyprzedza. 
Kierowca został jednak z nami na dużo dłużej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz