Nie ma na świecie
uczucia jednocześnie bardziej zachwycającego i przerażającego.
Czyli to jednak prawda. Najprawdziwsza rzeczywistość, a nie
abstrakcyjny, głębinowy świat Jacka Cousteau oglądany raz na miesiąc na
monitorze USG. Tym jednym kopnięciem tajemnicze podmorskie stworzenie
zakotwiczyło się w realnym i dobrze mi znanym świecie mojego ciała. Ponad
cztery miesiące zawrotów głowy, senności, mdłości, emocjonalnych skoków na bungee
oraz powoli, acz nieustająco rosnący brzuch, nie uzmysłowiły mi tego tak, jak
ta jedna krótka sekunda.
Nie ma odwrotu. Przedłużenie genów zachowane. Teraz tylko
kilkanaście albo i więcej lat nieustającej ciężkiej pracy opieki nad kimś innym
niż ja sama. Można powiedzieć, że z ewolucyjnego punktu widzenia moja rola już
się skończyła. Jeszcze tylko przyprowadzić nowego człowieka na świat i
właściwie pora schodzić ze sceny.
Jednak z ludzkiego punktu widzenia przygoda dopiero się
zaczyna. Czy dam radę? Boję się jak cholera. Tak samo jak odwieczny,
nieskończony korowód kobiet przede mną i po mnie. Westalki, opiekunki ogniska
domowego, matki, babki, prababki, prząśniczki, mojry. Ale opowieść już mnie
wciągnęła. Jestem nią zachwycona i bezbrzeżnie ciekawa ciągu dalszego.
Show must go on.
„U prząśniczki siedzą jak anioł dzieweczki,
Przędą sobie, przędą, jedwabne niteczki.
Kręć się kręć wrzeciono! Wić się tobie wić!
Ta pamięta lepiej, czyjej dłuższa nić.”
/słowa: Jan Czeczot,
muzyka: Stanisław Moniuszko/
ja myslalam ze mam gazy :-))
OdpowiedzUsuńa czkawkę już miała?:D
OdpowiedzUsuńTeż na początku nie byłam pewna, czy to nie jakieś rewolucje gastryczne ;)
OdpowiedzUsuńA czkawki jeszcze nie doświadczyłam - ale słyszałam, że doświadczenie bezcenne ;)