Pamiętam ten dzień
doskonale. Pierwsza klasa podstawówki. Wróciłam ze szkoły i poszłam do łazienki
umyć ręce przed obiadem. A tam w wannie pływa sobie żywa ryba. Normalnie szok.
Stanęłam jak zauroczona. A karp, jakby chciał mi coś
powiedzieć, uniósł głowę nad powierzchnię wody z pyszczkiem otwartym w
kółeczko. Zakochałam się od razu.
No i nie było mowy, żebym pozwoliła go zabić. Ryk na cały
regulator i zasłanianie wanny własną chudziutką piersią. Rodzice próbowali
perswazji, ale byłam niewzruszona. W końcu się poddali. I tata wpadł na
genialny pomysł. Musicie wiedzieć, że wychowałam się na Mazurach. W niewielkim
miasteczku tuż nad jeziorem. Tata wymyślił więc, że aby ocalić karpia,
zaniesie go nad jezioro i wypuści do jednego z przerębli pozostawionych przez
wędkarzy. Jak powiedział tak zrobił.
- Wiesz kochanie jaka ta rybka była szczęśliwa jak ją
wypuszczałem? Aż zamachała mi na pożegnanie płetwą zanim zanurkowała.
Ja też byłam w siódmym niebie. Ale wieczorem zaczęły mnie
dręczyć wyrzuty sumienia. Przeze mnie tata stracił pieniądze, za które kupił
karpia. Nie mogłam zasnąć. W końcu, nie namyślając się wiele, wyciągnęłam z
szafki swoją świnkę skarbonkę i wydłubałam z niej całe oszczędności. Było tego
z dwie garści monet. Po cichu zakradłam się do przedpokoju, do marynarki taty,
która wisiała na wieszaku. Wysypałam monety do kieszeni. I zadowolona poszłam
spać.
Happy End. Kurtyna.
Jakieś dwadzieścia lat później na Wigilii u mamy, już jako
wegetarianka z wieloletnim stażem, przypomniałam sobie tę historię.
- A pamiętasz mamo jak byłam mała i nie pozwoliłam zabić karpia
na Święta? – zapytałam. „Aż tata musiał go wypuścić do jeziora.” chciałam dodać,
ale mama uprzedziła mnie z odpowiedzią.
- Oczywiście, że pamiętam. Płakałaś w łazience przez cały
dzień. I za nic nie dałaś go ruszyć. Aż ojciec musiał odsprzedać go sąsiadowi.
Kłamstwo czasem na długie płetwy.
Ale w końcu, prędzej czy później, wypłynie na wierzch
przerębla.
I trzaśnie cię nimi prosto w twarz.
:)
OdpowiedzUsuń