Niewiele pamiętam z
okresu bycia przedszkolakiem. Ale ze szczegółami mogę opisać jak spotkałam
Świętego Mikołaja. No, prawie spotkałam…
Do Wigilii było jeszcze kilka dni. Po obiedzie bawiłam się
grzecznie klockami w kąciku swojego pokoju. W pewnej chwili usłyszałam odgłos
wycierania butów przed drzwiami mieszkania. Tata wrócił w pracy. Po chwili
wsunął głowę do pokoju i z konspiracyjnym uśmiechem zapytał:
- Wiesz, kogo spotkałem na mieście?
- Nieeeeeeee?
- Świętego Mikołaja! Szedł sobie ulicą, więc powiedziałem mu
„Dzień dobry”. A on, wyobraź sobie, dał mi prezent dla Mamy!
I wyciągnął z kieszeni marynarki małe tekturowe pudełko.
Otworzył je i podał mi na dłoni. W środku był najpiękniejszy na świecie srebrny
pierścionek. Duża, błyszcząca srebrna kulka, przymocowana czterema pręcikami do
szerokiej obrączki. Jakby nosić lśniącą kulę ziemską na palcu. Prawdziwy czarodziejski pierścionek. Oniemiałam z zachwytu.
- Powiedział, że co prawda jeszcze kilka dni do Świąt, ale
Mama była tak grzeczna w tym roku, że dostanie jeden z prezentów wcześniej.
I uradowany jak dziecko poszedł do Mamy do kuchni.
A ja, jak zaklęta długo siedziałam bez słowa. „Dlaczego, och
dlaczego nie chciałam iść dzisiaj z Mamą na spacer?!”. I do końca życia
zapamiętałam jedno.
Wszystko jest możliwe, jeśli tyko wyjdziesz z kąta!
PS. Wiele lat później Mama oddała mi zaczarowany pierścionek
w prezencie (to ten na zdjęciu). A ja zamierzam przekazać go kiedyś swojej
córce. Aby jak najdłużej wierzyła w Świętego Mikołaja.
piękne wspomnienie:)
OdpowiedzUsuń